Niedawno zrobiłam wpis o wyprawce pielęgnacyjnej dla noworodka, który napisałam tuż przed narodzinami mojego dzieciorka. Praktyka zweryfikowała jednak moje plany i założenia pielęgnacyjne skóry niemowlęcej, przynajmniej w kwestii podpieluszkowej i gdybym dzisiaj pisała go jeszcze raz ten tekst wyglądałby troszeczkę inaczej. A o tym się za chwilkę przekonacie.
Co z tą pupą?
Moje plany przed porodem zakładały, że będę używać chusteczek nawilżanych, stosować krem pod pieluszkę po jej każdorazowej zmianie, a krem z cynkiem jedynie wówczas, gdy pojawi się nieproszone odparzenie. Czyli standard. Uczą przecież o tym na szkole rodzenia, robią tak moje koleżanki. Jak postanowiłam, tak robiłam. Moja pieluszkowa idylla nie trwała długo, bo będąc jeszcze w szpitalu po porodzie u malucha pojawiły się odparzenia. Były malutkie, jednakże strasznie ciężko było mi się ich pozbyć.
Słuchałam porad w szpitalu, bo przecież położne i pielęgniarki wiedziały lepiej – każda miała swojego kremowego faworyta i mówiła: „To jest najlepszy krem na odparzenia!”. Wierzyłam. Używałam tych wszystkich kremów jakie miałam, od maści pośladkowej, którą dostałam już w szpitalu, przez alantany i bepantheny, a skończywszy na mustelach z tlenkiem cynku. Wietrzyłam pupę i po każdej zmianie pieluszki nakładałam te kremiszcza, które totalnie nic nie dawały.
Ratunku!
Do płaczu już mnie doprowadzały te odparzenia, które w połączeniu z babybluesem tylko mnie utwierdzały w przekonaniu jaką jestem beznadziejną matką, co to sobie z głupimi odparzeniami poradzić nie potrafi. W końcu zwróciłam się o pomoc do położnej. Powiedziała mi wówczas, żebym odstawiła chusteczki nawilżane, kupiła płatki bawełniane i przemywała skórę przegotowaną wodą. Oprócz tego wietrzyć pupę jak najdłużej i delikatnie oprószać mąką ziemniaczaną, a kremy stosować tylko raz na jakiś czas. Tak też zrobiłam.
Było lepiej, nie powiem, ale to jeszcze nie było to. Po dwóch dniach odparzenia znów wróciły. Wtedy moja kumpela lekarka (pozdrawiam Cię, Basiu!) powiedziała mi:
„Anka, weźże odstaw te kremy i daj tej skórze odpocząć. Ja nie stosuję żadnych kremów, mój młody ma 4 miesiące i nie miał ani razu odparzenia. Spróbuj.„
Zaczęłam więc drążyć internety i rzeczywiście na grupach były laski, które chwaliły metodę nie smarowania pupy niemowlęcej żadnymi mazidłami. Postanowiłam spróbować. Efekty były zaskakujące. Od dwóch i pół miesiąca nie smaruję pupy dzieciorka NICZYM i ani razu nie wystąpiły odparzenia.
Moja metoda pielęgnacji pupy niemowlęcej jest następująca:
- przeprosiłam się z płatkami kosmetycznymi i obecnie nie wyobrażam sobie używania na co dzień chusteczek nawilżanych. Przygotowuję sobie płatki nasączając je przegotowaną wodą i trzymam w zamykanym pojemniku stojącym przy przewijaczku. Chusteczek WaterWipes używam tylko poza domem.
- wietrzę pupę do sucha przed założeniem pieluszki. Jest to ważny krok, którego nigdy nie pomijam.
- jeśli już się pojawi jakieś zaczerwienienie (co u mnie zdarzyło się tylko raz odkąd nie stosuję żadnych kremów) to SUCHĄ skórę delikatnie oprószam mąką ziemniaczaną.
W naszym przypadku najlepszym kremem na odparzenia okazał się być… no właśnie, żaden krem. Wszystkie kremy, które posiadam poszły w odstawkę i ich nie używam.
Nie chcę generalizować i mówić, że to jest jedyna słuszna metoda pielęgnacji pupy niemowlęcia. To, że u nas się ona sprawdziła nie znaczy, że będzie pasować każdemu innemu dzieciorkowi. Z mojej strony mogę jedynie namawiać, żeby nie zamykać się na inne pomysły i szukać idealnej metody dla swojego dziecka 😊
2 komentarze
Adrianan
8 listopada, 2018 at 8:25 pmMam podobne doświadczenia. Z tym że u mojego roczniaka doszło przy tym do nadkażenia grzybiczego, a najgorsze że clotrimazol nie pomagał:/ Nie wiem czemu, przecież nie znalazłam nigdzie informacji o oporności grzybów na azole Pomogły dopiero pimafucin, octenisept i najcudowniejszy – fiolet gencjanowy. Plus i tak jak mówisz – osuszanie przed założeniem pieluchy. Maści z cynkiem, bepanteny, linomagi, alantany, sudocremy, masc nagietkowa, cicalfate, tormentalum, tormentiol i o zgrozo – triderm, nie pomogły. Na bank zaszkodziło tez to, że waliłam początkowo grubą warstwę tych kremów, przez co na pielusze tworzyła się tłusta izolacja i wilgoć zamiast wsiąkać w pieluchę, to zostawała przy skórze. Niestety najlepiej uczymy się na błędach, to jest święta prawda
Anna Wyrwas
20 listopada, 2018 at 8:11 pmWłaśnie… skóra nie może oddychać jak się nawali grubą warstwę takiego kremiszcza, więc nie dziwota, że nie ma jak się zregenerować… i takie błędne koło…
Uczymy się na własnych błędach, to prawda 🙂
Dzięki za komentarz! <3